Uncategorized

Tarnica z dziećmi

Najwyższy szczyt Bieszczad po polskiej stronie musiał się znaleźć na naszej liście gór do zdobycia. Poszliśmy za tłumem i wybraliśmy szlak niebieski z Wołosatego… I faktycznie dosłownie było to pójście za tłumem 😉 Gdy zbliżaliśmy się już do Ustrzyk Górnych ogarnęła mnie mała panika gdy zobaczyłam ile tu się tego ludu nazjeżdżało z całej Polski. Myślę sobie – gorzej być nie może… cóż nic bardziej mylnego… w Wołosatem jeszcze gorzej. Auto na aucie, autem pogania, środkiem drogi maszeruje pielgrzymka, o parkingu nawet nie ma co marzyć… ale… udało się – tuż przed nami ktoś wyjeżdża, więc my cup – szybciutko wbiliśmy się na jego miejsce i dołączamy do pielgrzymki. Dzieci pytają gdzie szlak, dokąd zdążamy? Za tłumem kochani, za tłumem 😉

I tak jakieś 10, 15 minut podążamy z pielgrzymką asfaltem, aby móc w końcu odbić w lewo. Tarnica już majaczy w oddali. Tymczasem mąż uświadamia sobie, że on w adidasach idzie… więc wraca do auta, co by się przebrać. Zupełnie niepotrzebnie, w tych adidaskach bowiem niczym by się nie wyróżniał na szlaku… no może tylko tym że wodę miał w plecaku, nie w ręku 😉 … choć wodą to szumie nazwałam napitek, bo tak szczerze, to co trzecia ręka piwo 😉

Nie podobał mi się ten szlak, nie tak to sobie wyobrażałam. Ale sama sobie jestem winna, bo przyznam się, nie poczytałam wcześniej nic na ten temat, tylko porwałam się z motyka na słońce – a właściwie to z tłumem na Tarnicę 😉 Tak z 1,5 godzinki idziemy pod górkę, w lesie, zadek w zadek. Ludzie dyszą, sapią, pocą się intensywnie… Co próbuje kogoś wyminąć, to Ola musi odsapnąć… I tak w kółko. W końcu wychodzimy poza linie lasu, pojawiają się pierwsze widoczki. Robimy postój. Od tego momentu jest znacznie lepiej. Okoliczności przyrody tak zachwycają, że nawet tłum przestał mi przeszkadzać.

Niech Was nie zwiodą jednak Kochani te zdjęcia 😉 Nawet sobie nie wyobrażacie jak ja się musiałam nawyginać coby te tłumy z kadru wyciąć 😉 Hahaha! Aż dziw, że sobie niczego nie nadwyrężyłam 😉 W tym wieku 😉

Tarnica

W końcu, po prawie 3 godzinkach, stajemy na Tarnicy. Tak jak i setka innych osób 😉 Nie zostajemy więc długo. Cyk – sweet focia… i jeszcze pieczątka… hmmm… nie ma… Ze trzy razy się przez ten tłum przebijaliśmy, żeby ją znaleźć, ale zong! Pieczątki nie ma! Mam nadzieję, że fotki wystarczą za dowód 😉

Wracamy. Ale jakiś taki niedosyt nas ogarnął, pewnie za sprawą tej zaginionej pieczątki 😉 A może by tak Bukowe Berdo zaliczyć?

„Gdzie mama!?! Bukowe Berdo!? Na pizze nie zdążymy! – słyszę.

– No dobra, to mogę odpuścić, ale ja z tym tumultem nie wracam!”

– W sensie, że zostajesz tu? Sama?

– Jaka sama dziecko! Ludzi tu więcej niż na Krupówkach!”

😉

Szeroki Wierch

Bukowe Berdo odpuściliśmy, ale Szeroki Wierch kusił widokami a i w zasięgu ręki był, to się tam wdrapaliśmy. A jak już się tam wdrapaliśmy i mapę wyjęliśmy, to decyzja zapadła, że wrócimy szlakiem czerwonym do Ustrzyk. A później to już Coco Jumbo i do przodu 😉 A właściwie to do tyłu, bo samochód przecież w Wołosatem porzucony 😉 I muszę Wam powiedzieć, że była to najlepsza decyzja wycieczki, bo widoki były absolutnie fantastyczne, a szlak pusty.

Nie ukrywam, że troszkę poczuliśmy w nogach te kilometry, ale było warto.

Do Ustrzyk mieliśmy jeszcze 1,5 godzinki, a nad nami zaczęły piętrzyć się podejrzane chmurki, przyspieszyliśmy więc kroku… ale tylko do kolejnej tabliczki ze ścieżki dydaktycznej. Albowiem musicie wiedzieć, że Seba żadnej nie przepuścił, a i my musieliśmy się uważnie przysłuchiwać. Serio! Straszył nas testem 😉

Chwile po 19 dotarliśmy do cywilizacji, gdzie z oddali mąż wyczaił odjeżdżającego busa. Gonił go więc z obłędem w oczach ale i z iście zaskakującą prędkością. Jakby go co najmniej wataha wilków goniła. My oczywiście doceniliśmy heroizm głowy rodziny, ale żadne z nas z miejsca się nie ruszyło 😉 Tak więc gdy tatuś ostatnim busem zmierzał po auto, my rzuciliśmy się do jedynej otwartej Karczmy na zasłużoną obiadokolacje 🙂 Happy Go Lucky 🙂

Cała wycieczka zajęła nam 7 i pól godziny, a zrobiliśmy 17 i pół kilometra. Muszę tu dodać, że dane, które Wam przedstawiam sczytałam z wypaśnego ( 😉 ) i dla mnie jak najbardziej wystarczającego zegarka (Samsung Galaxy), który w przypływie miłości otrzymałam od ślubnego 😉 A wspominam o tym nie po to by się pochwalić (hahaha), ale żeby wszystkie kąśliwe komentarze typy „tam na pewno tyle kilometrów nie ma” zatrzymać dla siebie.

Kochani! My w te góry z dziećmi jeździmy, żeby je od tabletów i telewizorów oderwać. Żeby im pokazać, że tam, na zewnątrz tyle piękna na nich czeka. Żeby nauczyć, że ruch to zdrowie. Żeby z nim jak najwięcej czasu spędzić w tych wolnych od pracy chwilach. Nie po to by z profesjonalnymi apkami kilometry wyliczać 😉 Troszkę dystansu, mniej hejtu i przepięknych szlaków 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *