Magurki z Ochotnicy Górnej
Niestety w górach pogoda ma znaczenie. Niestety, bo chciałoby się każdą wolną chwilę spędzić łazikując po nich, ale… No właśnie jest to ale.
Nasz kwiecień miał upłynąć pod hasłem „zdobywcy 4 wież”. Miała być piękna polska wiosna. Miało być ciepłe słoneczko i krokusy. Miał być śpiew ptaków i lekka bryza. Miały być oszałamiające widoki na Tatry. No właśnie miało być, ale…Plany planami, a w górach… zima 😉
Po ostatniej wieży mowie – koniec! Więcej w Gorce przedwiośniem nie jadę! Mam tego błota po dziurki w nosie – dosłownie! Ale kolejnej niedzieli spadł śnieg i dzieci mówią, że spoko, że biało, że cudnie, że wieże, że Gorce robimy. I sama jestem sobie winna, no bo kto u licha słucha 5 i 9 latka?
Start – Ochotnica Górna
Zaczynamy w Ochotnicy Górnej. Nie zostawiliśmy jednak auta na jednym z kilku parkingów przy głównej drodze, tylko skręciliśmy w prawo za znakiem „do wieży” i jedziemy drogą między domami. I jedziemy i jedziemy… I ja już rozumiem dlaczego mówią, że jest to jedna z najdłuższych wsi w Polsce 😉
Udaje nam się w końcu zaparkować koło znaku Dolina potoku Jaszcze w błotnistej zatoczce, gdzie przydybał nas właściciel włości i za tą nikłą przyjemność 10 zł skasował. Aktu własności błotnistej brei nie pokazała, ale uwierzyliśmy mu na słowo i haracz uiściliśmy 😉
Na znaku info – Wieża Magurki 1 i 45 min. Nie zgadza mi się to za bardzo z tym co w internetach wyczytałam, ale założyłam, że zaparkowaliśmy w innym miejscu niż planowałam. A że już zapłacony, to nie pozostało nam nic innego jak ruszyć tym szlakiem. Szlakiem nie szlakiem, bo jako takiego (turystycznego) nikt nie wyznaczył. Jest natomiast Szlak Kultury Wołoskiej oraz Ścieżka edukacyjna „Dolina potoku Jaszcze”. Czym idziemy? – nie mam pojęcia 😉 W planie natomiast była pętelka przez Magurki, Pomnik bombowca Liberator, Polana Łonna i z powrotem do Jaszcze. Nic z tego nie wyszło 😉 Plany planami, parking parkingiem, a zima w górach w kwietniu – zimą w górach w kwietniu 😉
Słowo wycieczki – breja
Brodzimy w śnieżno – błotnej brei. Jest gorzej niż myślałam, że będzie. Liczę tylko na to, że im wyżej tym mniej będzie chlapy, a więcej śniegu. I tak też jest. Niemniej jednak przez ponad godzinę maszerujemy w tym:
Po godzinie z hakiem docieramy do rozwidlenia. My podążamy dalej za znakiem „do wieży” 30 minut. Tu już idziemy wydeptanym tunelem śnieżnym, głownie po prostym, lekko pod górkę.
I zapewne szło by się bardzo przyjemnie i zapewne rozciągają się z stamtąd piękne widoki. Nam niestety nie było dane rozkoszować się atmosferą. Jest mgliście, chmury wiszą nisko i jakiś taki ziąb przenikliwy nas dopada. Przyspieszamy. W końcu ukazuję nam się wieża. Już tylko 5 minut 😉
Ponad dwie godziny zajęło nam dotarcie na szczyt. Widoki… hmmm okrojone. Ale pieczątka jest , kolejna wieża zdobyta, więc i uśmiechy na pysiach się pojawiają. I właśnie w tej chwili wiem, że było warto 😉
No i cóż, zgodnie z planem mamy teraz iść w stronę katastrofy bombowca, ale liczymy, kalkulujemy, a przede wszystkim zastanawiamy się jaki ten szlak będzie. Lepszy czy gorszy. Koniec końców univers decyduję za nas. Nagle w momencie temperatura spada chyba o jakieś 10 stopni, a od południa nadciąga granatowo szara chmura burzowa. Krótka piłka – wracamy. Wcześniej jednak trzeba coś zjeść, zagrzać się i zmienić dzieciom skarpetki 😉 Znajdujemy na to idealne miejsce zaraz pod wieżą.
W dół lecimy błyskiem. Nikt już nie patrzy czy śnieg, czy błoto, czy woda. Byle w dół, byle do auta. Na parkingu przebieramy dzieciaki w suche rzeczy i nie skłamię, gdy powiem, że z Oli skarpetek wykręciliśmy z wiadro wody 😉 Na szczęście dzieciaki zahartowane. Nawet katarku nie było 😉
Happy Go Lucky!