Gorce,  Odznaka "Zdobywca 4 wież"

Lubań z Ochotnicy Dolnej

Nie mogliśmy się zdecydować do samego końca. I mówiąc do końca, serio mam na myśli ostatnie minuty podróży. Jechaliśmy bowiem na Trzy Korony i dosłownie na ostatnim zakręcie zmieniliśmy zdanie. W Tylmanowej skręciliśmy na Ochotnice Dolną i tak oto wylądowaliśmy na wieży. Dlaczego Lubań a nie Trzy Korony? Obawialiśmy się bowiem tłumów w Pieninach, a raczej wolimy ciszę i spokój na szlakach. Ostatnia nasza wizyta w Wąwozie Homole to sznur ludzi na całej trasie. Przy węższych odcinkach tworzyły się nawet korki. Także zadek za zadkiem wspinaliśmy się w stronę Wysokiej, której ostatecznie z przyczyn losowych nie zdobyliśmy. Ale to inna historia.

Tymczasem skręciliśmy na Lubań głównie za sprawą Seby, no bo on te punkty GOT nabija – i tu mu aż 18 wskoczy, a na Koronach byłoby tylko 14 😉 Wszystko sobie dnia wczorajszego wyliczył i przekalkulował 😉

Przy kościele w Ochotnicy jest duży parking. Na Lubań mamy 2 godzinki i 45 minut. Troszkę wieję i choć miało być słonecznie to nie jest. Na szlaku jednak pusto, co tym razem mnie martwi – no bo te wilki 😉 Kolega podesłał mi parę dni temu info, że w okolicach żółtego szlaku na Lubań widziano watahę wilków. A to dokładnie tam gdzie mieliśmy zmierzać. Szybko więc sprawdziłam w internetach, co robić jak się już nieszczęśnik na szlaku na taką watahę natknie. No i Moi Drodzy, jeśli zobaczycie na YouTube-ie szaloną rodzinkę, z rękami w górze, pokrzykującą i rzucającą żel-miśkami gdzie popadnie, to my uciekający przed watahą 😉

Ale tak serio, to jednak trzeba się liczyć z tym że na górskich wędrówkach można spotkać jakieś dzikie zwierzę i dobrze by było wiedzieć jak się zachować. Plus warto pamiętać, że to my jesteśmy tam gościem, nie one.

Szlakiem niebieskim

Początkowo idziemy drogą między domami, ale dość szybko odbijamy w lewo i tu już leśną ścieżką ostro pod górkę. Mimo, że trasa jest dość monotonna, głównie zalesiona i przez większą część bez widoków nie nudzimy się. Idzie się nam znacznie lepiej niż tydzień temu na Koziarz. Zapewne to za sprawą lepszych warunków, brak błota i motorów 😉 Za to śpiew patków i budząca się dookoła wiosna.

Choć w wyższych partiach widać, że zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Dobre buty, a na ostatnim podejściu również raki się przydają.

Dochodzimy do rozwidlenia szlaków, gdzie niebieski zmieniamy na czerwony. Na znaku widnieje 20 minut na wieżę. Niedużo, ale bardzo stromo i po osuwających się kamieniach.

Pojawiają się jednak piękne widoki, choć my mamy je dość okrojone przez chmury.

Po dokładnie 3 godzinkach stajemy pod wieżą. Jesteśmy zadowoleni, czas jak na wycieczkę z 5-latką mamy niezły.

Na wieży oczywiście obowiązkowo pieczątka i podziwianie widoków. I mimo, że jest dość mocno zachmurzone to panorama jest naprawdę ujmująca.

Pod wieżą są ławeczki gdzie można odpocząć, jest miejsce na ognisko i są przepiękne widoki na Tatry. Wieje jednak niemiłosiernie, wiec postanawiamy zejść kawałek niżej do studenckiej bazy namiotowej.

Tam robimy przerwę obiadową. Jest tu parę osób, płonie ognisko, leci muzyczka. Ale na horyzoncie pojawią się chmury, które nie wróżą nic dobrego.

W dół schodzimy tym samy szlakiem i kończymy pod kościołem w Ochotnicy Dolnej.

Cała wycieczka zajęła nam nieco ponad 6 godzin. Nie wiem ile dokładnie kilometrów, bo mi zegarek padł, ale Seba zdobył upragnione 18 punktów GOT 😉 Wracał więc zadowolony. Ola również, bo ma obiecanego Happy Meal’a, skoro już żurku na wieży nie było 😉 Ja… cóż, ja ciągle zastanawiam się kiedy w końcu uda nam się dojechać w moje ukochane Pieniny. A tatuś…, tatuś nadal zastanawia się gdzie są jego obiecane trzy Corony 🙂

Happy Go Lucky!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *