Beskid Żywiecki

Jałowiec – szlak żółty ze Stryszawy

Rok 2021, tak wyczekiwany przez nas wszystkich, a niestety póki co równie, a nawet bardziej beznadziejny niż poprzedni, postanowiliśmy zacząć od Jałowca. I tak jak beznadziejnie zaczął się 2021 tak i beznadziejnie zaczęła się nasza wyprawa. Obrana przez nas droga z Krakowa to był istny koszmar…zakręty, boczne drogi i ten potworny śmierdzący smog unoszący się nad każdą mijaną wioską. Nawet nie wiecie z jaką ulgą opuszczałam auto…choć jak tylko moja stopa przekroczyła próg, naskoczył na mnie właściciel włości, słusznie zwracając nam uwagę, że to teren prywatny. Przeparkowaliśmy i ruszyliśmy w poszukiwaniu wejścia na szlak. I tu znowu schody… Stryszawa Roztoki jest, przystanek autobusowy jest, szlak żółty – nie ma! No i szukaj tu szlaku w polu 😉 Tak w ogóle to nie wiem czy zauważyliście, ale różnie to z tymi oznaczeniami u nas jest, zwłaszcza jak człowiek wybierze coś mnie popularnego niż Morskie Oko czy Babia Góra 😉 No ale jest, stosunkowo dość szybko znaleziony, wystarczyło się troszkę cofnąć drogą, którą przyjechaliśmy. Seba się cieszy bo znak dumnie głosi „Jałowiec 1:10 h” Hmmm…bawi mnie troszkę jego niesłuszna radość, bo wiem z dobrych źródeł, że czas ten jest ciut zaniżony 😉 No ale cóż by była ze mnie za matka, gdybym mu to szczęście miała odebrać 😉 I tak sam się przekona w swoim czasie 😉

Ruszamy!

Mijamy mostek, mijamy wodospad, wchodzimy w las… Nudnawo… Gramy w „słowa na literę…” Nie za długo, bo Ola ciągle i uparcie wymienia słowa na wszystkie litery, tylko nie tą wybraną 😉 Wkurza Sebe. Można by pomyśleć, że jest mała, robi to nieświadomie…ale ja wiem, że robi to z premedytacją coby brata podenerwować 😉

Dochodzimy na Polane Krawcową, gdzie szlak zmienimy na niebieski. Robimy krótką przerwę, bo wiem, że teraz czeka nas ostre podejście. Jest ślisko – raczki się przydają. Troszkę żal mi ludzi schodzących bez, bo strasznie „tańczą” na lodzie. Niezbyt to bezpieczne, łatwo o kontuzje.

Na szczyt dochodzimy po około 2 godzinach… faktycznie Sebie coś się nie zgadzało, bo ciągle dopytywał czy to już 😉

Dzieciaki troszkę zmęczone i mają prawo, podejście bowiem ostre, oblodzone i dość długie. Trochę trzeba było ciągnąć, a co poniektórych to nawet z ziemi zbierać 😉

Ale w końcu jest! Jałowiec zdobyty, siły witalne wracają.

Wieje dość mocny i mroźny wiatr, więc chowamy się w bardzo kameralnym szałasie, gdzie pałaszujemy prowiant zbierając siły.

Przepiękna sceneria chylącego się ku zachodowi słońca towarzyszy nam w czasie bitwy na śnieżki.

No i oczywiście jest śnieg, musi być i bałwan 😉 Dziwnym trafem zmęczenia już w ogóle nie widać po moich dzieciach 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *