Babia Góra w Dzień Niepodległości
Niedostępna, nieposkromiona, królowa niepogody. Taka kapryśna, a jednak tak licznie odwiedzana. Co czyni ją tak popularną wśród miłośników pieszych wędrówek. A to zapewne już zależy od tego, czego w danej chwili w górach szukamy. Zdobywców i kolekcjonerów z pewnością przyciąga możliwość przybicia kolejnej pieczątki, bowiem Babia jest najwyższym szczytem Beskidu Żywieckiego, a jednocześnie drugą co do wysokości Koroną Gór Polski. No jest się na co połasić. Zwolenników pięknych widoków na pewno zachwyci, przy pięknej pogodzie oczywiście, przecudna panorama na chociażby Tatry. Amatorów spacerów niejednorodnym szlakiem również Babia nie rozczaruje – można się tu bowiem spocić, można powspinać, można lekkim krokiem porozkoszować pięknem natury. Jak więc widzicie od lat Babia przyciąga tłumy i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mnie Diablak najbardziej przypadł do gustu zimą. Przy pięknej pogodzie można tu wtedy obejrzeć przecudny spektakl natury. Ale dziś nie o tym.
Szlakiem czerwonym
Dziś o naszym listopadowym podejściu na Babią z Przełęczy Krowiarki szlakiem czerwonym. Chyba najprostszym i najbardziej obleganym. Dlatego też, mimo że zwlekliśmy się z łóżek o 7, na przełęczy byliśmy o 9:30, to parkingi były już pełne i trzeba się było troszkę z miejscem postojowym nakombinować. Kombinowaniem zajął się tatuś, my zaś z dzieciakami ruszyliśmy ostro pod górkę na Sokolice.
Kto co nosi w plecaku
Ola w rozpaczy. Gdzie tatuś? Kiedy tatuś dojdzie? Czemu go jeszcze nie ma? Mówię więc młodej, że my i bez tatusia świetnie sobie poradzimy i że silnej niezależnej kobiecie żaden mężczyzna przy boku niezbędny nie jest 😉 Ale on ma cukierki! Hahaha! Rozwiązała się zagadka! Fakt faktem, mamusia ciągle na diecie, tylko zdrowe przekąski w plecaku niesie. To teraz już przynajmniej wiemy po co ten tatuś tak nam potrzebny i po co my go za sobą po tych szlakach ciągniemy 😉 Nosi cucu 😉
Dotarł. Nie wygląda najlepiej. Właściwie to boimy się czy w tej jednej chwili i udar i zawał i wylew go nie dopadł. Najwyraźniej za dużo cukierków spakował (i zjadł 😉 ) Robimy więc krótką przerwę, żeby nie trzeba było go z tej góry znosić, albo co gorsza GOPR-u wzywać do 40-latka, co to za dużo słodyczy do plecaka naładował i przez to wyleźć na Babią nie może 😉
Sokolica
Na Sokolice dochodzimy planowo w godzinkę. Na szczycie tłum, więc nawet się nie zatrzymujemy i brniemy dalej. Szlak wiedzie między kosodrzewiną, która zimą jest niemal w całości zasypana. Pokrywa śnieżna tworzy wtedy fantastyczne kompozycję. Tym razem śniegu brak, ale kamienie są mokre, a miejscami szlak jest oblodzony.
Kolejnym zdobytym szczytem jest Kępa i tu na chwilkę siadamy by odpocząć. Wiemy, że najtrudniejszy odcinek już za nami. Przed nami Gówniak i Babia. Widoki coraz lepsze, ale i wiatr coraz mocniejszy. Na Gówniaku już odczuwamy jego meczącą moc. Seba z utęsknieniem wypatruje końca. Ja, powiem Wam szczerze, również.
Dzień Niepodległości
Panu, który między Kępą a Gówniakiem – do Seby – głośno skomentował bezsensowność niesienia flagi serdecznie współczuje. Wpajanie dzieciom wartości patriotycznych uważam za swój rodzicielski obowiązek. Przez lata ta flaga towarzyszyła nam 11 listopada, a to w czasie obchodów na Rynku w Krakowie, a to w czasie Biegu Niepodległości i dziś w czasie wyprawy w góry. Nie widzę w tym nic zdrożnego, dziwnego ani bezsensownego. Tym bardziej nic czego moje dzieci miałyby się wstydzić. Wstydzić to powinien się on, a swój idiotyczny komentarz zachować dla siebie. Szkoda, że go nie słyszałam, mogłabym bowiem Panu wytłumaczyć ile na przestrzeni lat 10-latków poległo niosąc biało-czerwoną flagę, żeby on mógł mówić po Polsku.
„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”
Na szczęście na szlaku spotkaliśmy wiele rodzin, które tak jak i my świętowały Dzień Niepodległości dumnie niosąc symbol Polski ze sobą. A bezsensowne, proszę Państwa, to będzie jak nam tych dzieci z flagami przy Święcie Niepodległości zabraknie. Bezsensowne, smutne i niosące początek końca.
Na Babią!
Niestrudzenie jednak zmierzamy do celu. Towarzyszą nam, no wiatr oczywiście, ale i przepiękne widoki.
Diablak
3 godziny i 15 minut zajmuję nam dojście, z kilkoma krótkimi przerwami, na Babią. Na szczycie tłoczno i wesoło. Gdzieś rozbrzmiewa muzyka. Ludzie robią zdjęcia, rozkładają prowiant, napawają się widokami. Słychać rozmowy i śmiechy. Dołączamy do nich. Na okoliczność tej miłej atmosfery na szczycie, nawet wiatr jakby zelżał.
Powrót
Wracamy tym samym szlakiem, ale ani przez chwile nie jest nudno. Dostrzegamy to, co umknęło nam, gdy wiatr wiał w oczy 😉 W drodze powrotnej Królowa jest dla nas wyjątkowo łaskawa.
Zarówno widoki jak i humorki nie opuszczają nas do końca… no może oprócz małej kłótni o ostatniego Kinderka 😉 Którą zgadnijcie kto wygrał ? 😉
Przemiłym Paniom spotkanym po drodze, które zrobiły nam te piękne rodzinie zdjęcia serdecznie dziękujemy i mam nadzieję – do zobaczenia na szlaku 🙂
Happy Go Lucky!