Beskid Żywiecki

Babia Góra – Diablak – zimą

Długo, bardzo długo nosiliśmy się z zamiarem zdobycia Królowej Beskidów, ale dzieciaki wydawały mi się jeszcze za mało rozchodzone, co by je na Diablak ciągnąć …i to zimą. Ale zew natury silniejszy, decyzja zapadła – tajny urlop 😉 Dzieciaki do szkoły, my na Babią!

I choć cała wyprawa stanęła pod znakiem zapytania, młoda bowiem postanowiła sobie z gołym tyłkiem po placu zabaw pobiegać. Cały weekend chodziła pociągająca i jakaś taka niewyraźna…ale udało się – wykurowałam ją chyba siłą woli…i troszkę babcinymi soczkami 😉

Zaczynamy z Przełęczy Krowiarki punkt 10. Pierwszy szczyt, czyli Sokolice zdobywamy po 40-stu dość monotonnych minutach – pod górkę, miejscami dość ostro (jak dla nas ;-)), lasem. Krótka przerwa, podziwianie widoczków i ruszamy dalej.

I teraz dopiero zaczynamy dostrzegać piękno tego babiogórskiego pasma. Jest biało i słonecznie, a że poniedziałek to i na szlaku pustawo. I prawie bezwietrznie, bo choć Babia okazała sie być wyjątkowo łaskawa, to i tak przemroziło nam pysie 😉

Docieramy na drugi szczyt – Kępa

Szybkie zdjątko i lecimy dalej coraz bardziej zachwyceni okolicznościami przyrody. Słoneczko dalej świeci, przejrzystość cudna, ale wieje coraz mocniej. Szlak jest przetarty, bo w niedziele przewinęło się przez górę na pewno mnóstwo osób, ale trochę korci żeby zboczyć w te cudne zaspy 😉 No wiadomo – jak dzieci 😉

Mijając zamarznięte, zasypane korony drzew myślimy, że córci, wielkiej fance Krainy Lodu, te krajobrazy na pewno przypadły do gustu – suma podejść już pewnie mniej 😉

Brniemy dalej, troszkę wiatr daje się we znaki, zakładamy wiec znienawidzone przez wszystkich maseczki – w końcu mają jakiś sens 😉

I docieramy na Gówniak 🙂 Teraz to już „z górki”…no może nie dosłownie ;-), ale Diablak już tam majaczy niedaleko.

O 12:20 zdobywamy Diablak 1723 m n.p.m., najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego i druga co do wysokości Korona Gór Polski. Troszkę nam zeszło (2 godz 20 min), ale szliśmy wolnym, spacerowym krokiem podziwiając krajobrazy, a wierzcie mi jest co podziwiać.

Herbatka, kanapeczka, kilka fotek – znając mnie pewnie kilkadziesiąt 😉 i ruszamy w drogę powrotną. Myślimy, że nie może być już lepiej… ale jest – NIE WIEJE! 🙂

Idziemy wiec powolutku… mój smartfon już na wyczerpaniu – bateria mniej niż 9%, a tu tyle pięknych ujęć gdziekolwiek się nie obejrzę – więc mąż podłącza mnie do power-banka i już jak prawdziwy robocop mogę kroczyć dalej pykając co rusz kolejne zdjęcia – choć mam już ich setki 😉 I nic, że wyglądają w tej zimowej scenerii tak samo, ja je będę później w domowych pieleszach przeglądać i przeżywać wycieczkę od nowa 🙂

Powolutku wracamy na Sokolice, przycupnąwszy na momencik łapiemy troszkę ostatnich promieni słońca. Zimowa pustynia zamieniła się w krainę Narnii.

Punkt 15-sta jesteśmy na parking… to już koniec… musimy wracać do szarej, burej, smogowej krakowskiej rzeczywistości… Ale jest światełko w tunelu, bowiem w mojej głowie już układa się plan kolejnej wycieczki 🙂

Cała trasa zajęła nam 5 godzin, z licznymi przerwami na ochy i achy udokumentowane milionem zdjęć. Szlak stosunkowo łatwy, przy sprzyjających warunkach pogodowych spokojnie można zabrać zaprawione w boju dzieciaki.

Dziś przecieraliśmy szlaki, ale na wiosnę ruszamy w pełnym składzie.

Happy Go Lucky

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *