Tatry

Sarnia Skała przez Dolinę Strążyską

To był nasz ostatni dzień zakopiańskich ferii. I to taki nadprogramowy, bo bawiliśmy się tak świetnie, że postanowiliśmy dokupić nocleg. I co tu teraz zrobić z tym darowanym czasem. Ano wiadomo. Dzieciaki w plecaki ruszamy na szlaki. A nawet i babcie spakowaliśmy na sanki i dalej w góry 😉

W otchłani TPN 😉

Sarnia Skała marzyła mi się od dawna. Kilka lat temu nawet wybrałam się sama na wycieczkę, zostawiając męża w domu z dwójką maluchów 😉 Univers zemścił się na mnie za to 😉 Po pierwsze z rozmachu skręciłam w Dolinę Białego, zamiast iść Strążyską, tak jak lubię najbardziej. A podejście żółtym szlakiem z Białego zawsze mi się dłuży… I tak było i tym razem. Był listopad. Szaro, buro, mgliście. Mrocznie innymi słowy. Późno do Zakopca dotarłam, jeszcze później weszłam na szlak. Myślę sobie, zdążę przecież przed zmierzchem, ale jak to w górach… ja jedno, góry drugie 😉 Ciemno nagle znienacka spłynęło na dolinkę i strach jakiś przemożny mnie ogarną. A że wyobraźnie mam sporą, to potworne wizję przede mną się rozpostarły. Zboczeńcy – mordercy, no kanibale wręcz, czyhali za każdym drzewem. Dzwonie do męża, powiedzieć gdzie jestem, jakby trzeba było mnie w jakiejś otchłani Tatrzańskiego Parku szukać. Oczywiście tatuś pochłonięty opieką nad potomstwem nie odbiera. Bateria już miga na czerwono – no bo jakżeby inaczej. I słuchajcie, tak się nakręciłam, że zakręciłam. Hahahaha… Wróciłam do hotelu, wyłożyłam się w strefie relaksu z kieliszkiem wina i tyle było mojej Sarniej Skały.

Szlakiem czerwonym przez Dolinę Strążyską

Tym razem idziemy całą grupą i tym razem zaczynamy w Dolinie Strążyskiej. Lubię tą dolinkę najbardziej. Łatwa trasa, piękne widoczki po drodze, można sankami, można i z wózkiem. Na końcu ławeczki i bufet w którym można się posilić oraz oczywiście on – Giewont.

Robimy krótką przerwę, jest sobota, wiec i ludzi sporo. Tutaj też rozdzielamy się, bo za ostro i za ślisko na Sarnią dla Oli. No nie powiem żeby córa była jakaś z tego powodu załamana. Wypchnęła babcie z sanek i myślę, że już na nich została do samych Krupówek 😉

Szlakiem czarnym na Sarnią Skałę

My zaś z Sebciem ruszyliśmy czarnym szlakiem na Sarnią.

Podejście jest ostre i bardzo wyślizgane. Jest niebezpiecznie. Nawet w raczkach trudno nam piąć się w górę. W dół ludzie zjeżdżają… wielu z nich jest w ogóle nie przygotowanych do panujących warunków… w niektórych oczach widzę strach… Jedna Pani pyta, czy cały czas jest tak ślisko i stromo. Niestety nie mam dla niej dobrych wieści.

Mijamy młodych ludzi w adidasach z piwami w rękach. Bez komentarza.

Zakładam klapki na oczy i skupiam się na widokach. A te są cudne.

W niecałą godzinkę dochodzimy do Czerwonej Przełęczy. Stąd już tylko 10 minut. Po paru minutach marszu za naszymi plecami zaczyna wyłaniać się Giewont. Najpierw delikatnie, a później w całej swej okazałości.

Ostatnie króciutkie podejście jest bardzo śliskie, ale w końcu udaję nam się zdobyć szczyt. Zachwyt Seby bezcenny.

Szlakiem żółtym przez Dolinę Białego

Wracamy przez Dolinę Białego, szlakiem żółtym. Nie jest tak stromo i ślisko jak na szlaku czarnym, ale mimo to bez raczków nie polecam. Nasi czekają już na nas pod skocznią pałaszując kiełbaskę. Nie spieszmy się jednak, bo wiemy, że teraz czeka nas już tylko podróż powrotna do Krakowa. A z Tatrami ciężko się pożegnać…

Cała trasa zajęła nam 4 i pół godzinki, wliczając w to wolniutki, rodzinny spacer do Strążyskiej. A zrobiliśmy prawie 14 kilometrów (start i koniec przy Pensjonacie Biały Potok). Sebcio pod koniec był już troszkę zmęczony. Ale miał prawo! W ciągu tych paru marcowych dni na samych szlakach TPN lekkim kroczkiem przeszliśmy 50 km. A do tego jeszcze narty, sanki, pontony… i cała reszta zakopiańskich atrakcji. Taaak, to był naprawdę cudownie aktywny tydzień w Tatrach 🙂

Happy Go Lucky!

Ruszamy na szlaki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *