Tatry

Rusinowa Polana i Gęsia Szyja

Wiecie, ja od dziecka do Zakopanego jeździłam na ferie. I chodziło się troszkę po górkach… Ale na Rusinowej Polanie nigdy nie byłam, o Gęsiej Szyi już nie wspominając. Czemu? Któż to wie… Może Morskie Oko zawsze w tej konkurencji wygrywało 😉 To były takie czasy, że jeszcze zadeptane przez turystów, czy też wozy konne, nie było. A było, i zapewne dalej jest, piękne. Niemniej jednak wszyscy dookoła mówią i piszą jak to cudnie na Rusinowej… a ja, co to mi się nigdy buzia nie zamyka, nic do powiedzenia nie miałam. No to już mam 🙂 Zapraszam!

Parkingowo-pogodowe rozterki

Nawet jeszcze nie wyjechaliśmy, a już schody. No bo parking dobrze jest sobie dzień wcześniej zabookować. 30 zł taka przyjemność na dzień dzisiejszy kosztuje. No nie dużo, ale i nie mało. A wiadomo, pogoda w górach, jak kobieta, zmienna i kapryśna 😉 Jak będzie brzydko, to może lepiej na narty się wybrać? A tu parking już zapłacony. Dywagacje nasze chwile trwały – tzn moje i męża, bo dzieciaki pochłonięte były Minionkami. I chyba guzik ich nasza pogodowo-parkingowa rozterka obchodziła. Palec mi się omsknął na „dalej”, parking opłacony. Choćby więc żabami z nieba pruło na Rusinową jedziemy! Entuzjazm dzieci nadal zerowy. W tej konkurencji wygrały Minionki, co to najwyraźniej księżyc kradły.

Palenica Białczańska

Zaparkowani, z książeczkami PTTK-a w końcu podbitym, bo tu opłaty za wejście prężnie działają (nie to co na Kopieńcu 😉 ) ruszamy. Jest tablica informacyjna, jest szlak – niebieski, są i „mamooo!!! patrz koniki!Pojedziemy?” NIEEE!!! Nóżki macie?! To ruszać pupy w troki i do góry! Hahahaha… koników im się zachciało 😉

Szlak niebieski

Podejście jest łatwe, ale mocno wyślizgane – momentami bez raczków byłoby trudno. Po drodze piękne tatrzańskie widoki.

W niecałą godzinkę dochodzimy do rozwidlenia szlaków i tam w prawo na Rusinową – jakieś 10-15 minut.

Pogoda, jak widzicie, dopisała – więc warto było zainwestować w parking 😉

Rusinowa Polana

Na polanie robimy krótką przerwę. Dzieciaki, które na chwilkę spuściłam z oka, żeby popodziwiać widoki, oddały się absurdalnym rozrywkom – typu skok z kamienia twarzą w śnieg. Boszeee… czego to one nie wymyślą…

Jest tu na prawdę sporo miejsca, ławeczki, bacówka i przepiękne widoki na Tatry. Słyszałam jednak, że łatwe i krótkie podejście przyciąga tu w weekendy sporo ludzi. My byliśmy na szczęście w środę. Na szlaku do polanki spotkaliśmy tylko jedną osobę.

Na Gęsią Szyję

I właśnie tu, na Rusinowej Polanie, można zakończyć spacer, rozłożyć się na trawce/śniegu i chłonąć tatrzańską atmosferę. Ale można też ruszyć dalej na Gęsią Szyję i jeszcze dalej na Rówień Waksmudzką i pewnie jeszcze dalej… 🙂 My porwaliśmy się jednak tylko, albo aż 😉 na Gęsią Szyję. I jeśli, tak jak ja przed, zastanawiacie się czy warto – TO WARTO 🙂 No jest tu kawał górki do pokonania, zwłaszcza na początku, co gołym okiem widać, ale wierzcie mi na prawdę warto.

Seba wypruł do przodu, ledwo go widzieliśmy. Ole trzeba było troszkę wyciągnąć, ale jak już dotarła na pierwszą górkę to jak Wilhelm Zdobywca 😉

Teraz wchodzimy w las… i dalej pod górkę. Widzę, że Ola się męczy, więc mówię, że my z Sebą pójdziemy szybciej, obczaimy co tam na tej Szyi jest, a ona może pomalutku iść z tatą. Nie! Ona idzie z nami! No dobra, nie ukrywam, ucieszyła mnie ta zawziętość, bo jeszcze wczoraj chciała, żebyśmy ją na szlaku porzucili 😉

Jacyś mili piechurzy zlitowali się nad nami i mówią ze już tylko parę kroków. Mają rację. Zdobywamy szczyt. Nie wiem ile nam to zajęło, bo z wrażenia nawet nie zerknęłam na zegarek, ale myślę, że grubo ponad godzinę.

Widoki są zachwycające. Będąc z dziećmi pamiętajcie jednak, że jest ślisko, stromo i niebezpiecznie. A wiecie jak z dzieciakami, wystarczy chwila nieuwagi…

Ponieważ nie za bardzo jest się tu gdzie bezpiecznie rozsiąść, zwłaszcza z tak ruchliwą i żądną wrażeń dwójką, postanawiamy wrócić na Rusinową i tam zrobić dłuższą przerwę. Ostatnie ochy i achy i ruszamy w drogę.

W dół idzie całkiem szybko i sprawnie.

A że ostatnia górka jest dość szeroka można nawet ślizgnąć się w dół. No może nie z samej górki, bo można by się dopiero na parkingu zatrzymać 😉 Ale tak pod koniec można pozwolić dzieciakom poszaleć.

Moje zjechały tylko raz i już im się nie chciało wychodzić z powrotem. W sumie im się nie dziwie, sama chętnie przycupnełąm na ławeczce.

Troszkę odpoczęliśmy, spałaszowaliśmy przekąski i ruszyliśmy w drogę powrotną, tym samym szlakiem. Choć każdy swoją ścieżką 😉

Bo Olcia to nawet z górki lubi sobie robić pod górkę 😉

A widoki na Tatry towarzyszą nam do samego końca 🙂

Cała wyprawa zajęła nam 5 i pół godzinki, a zrobiliśmy 11 km. Wieczorem rozsiedliśmy się na kanapie marząc o kieliszku wina, ale Ola miała inne plany. A Ola wie jak postawić na swoim, więc wszyscy musieliśmy się zebrać na narty 😉

Happy Go Lucky!

Ruszamy na szlaki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *