Beskid Wyspowy

Ćwilin – drogą różańcową z Wilczyc

Dziś wybraliśmy się na drugi co do wysokości szczyt Beskidu Wyspowego – Ćwilin…i chyba go zdobyliśmy. ? A chyba, bo jak tylko dotarliśmy na szczyt to widoczność zerowa, wiatr, mgła i mróz❄?…wydeptany szlak nagle przepadł, tabliczki nie ma a Ola chyba zaczęła zamarzać, bo zamilkła. ? A myśleliśmy, że to może nas spotkać na Babiej Górze, a tu masz! Niespodzianka! Pokonani przez taki niepozorny Ćwilin!

Seba twierdzi, że przeklęty- wiosną spotkała go tam błotna kąpieli, a dziś oberwał sankami porwanymi przez wiatr. ?

Zapraszamy!

Pogoda dziś była mało zachęcająca na długie wycieczki, padło więc na Ćwilin z Wilczyc. Nie ma tam wytyczonego szlaku, ale na szczyt biegnie droga różańcowa i nią właśnie ruszamy. Wieje niemiłosiernie mroźny wiatr i przez moment nawet zastanawiamy się czy nie zawrócić. Wchodzimy jednak na zalesiony teren i wiatr na szczęście ustaje.

Cała trasa dość łagodna, również dla mniej wprawionych nóżek – tylko kilka krótkich podejść. Podobno wiosną dość błotniście, zwłaszcza jak popada – rzeczywiście idziemy chyba po i obok zamarzniętego strumyczka. Tworzymy nawet ku uciesze dzieciaków prowizoryczny mostek z sanek – taka mała rzecz a cieszy i redukuje monotonie zalesionego szlaku, niestety bez widoczków.

Ponieważ nazwa droga różańcowa zobowiązuje, faktycznie po drodze mijamy kapliczki, dzięki czemu wiemy, że jesteśmy ciągle na właściwym szlaku (bo tego brak – choć jakiś żółty – rowerowy – rzucił nam się parę razy w oczy).

A nawet i ławeczka się trafiła, można przycupnąć, podumać…

Zamiast tego nasze dzieciaki postanowiły porozrabiać 😉 Jak widać dalej mają niespożytą siłę. To dobrze wróży, bo chyba kawałek jeszcze przed nami…

Pniemy się coraz wyżej i wyżej, zimno zaczyna powoli doskwierać, wiatr wieje w oczy, a perspektywa widoków ze szczytu oddala się i oddala…

Zapał zaczyna słabnąć, ale dobrze że można się wesprzeć nawzajem

Wychodzimy z lasu i…i nic…nic a nic nie widać…wiemy od dwóch turystek mijanych po drodze, że już tylko rzut beretem, ale panie zniknęły w dole, a tu – w górze tylko wiatr, mróz i mgła. Rozdzielamy się (tak tak wiem, że w każdym horrorze to źle się kończy ;-)), dzieciaki z mężem robią przerwę na gorącą herbatkę, a ja idę dalej obczaić co na Ćwilinie w śniegu piszczy…odchodzę nie więcej niż 10 kroków i już moich nie widzę…nie widzę też ścieżki…sięgam wiec po ostateczność – google maps – i cóż ten też nic nie widzi – kręci się tylko w kółko jak głupi, aż się telefon rozładował – z zimna zapewne 🙂 Cóż…nie pozostaje mi nic innego, jak przełknąć dumę i …zawrócić. Nie każdy szczyt musi być zdobyty od razu…trzeba wiedzieć kiedy z gór zejść – niepokonanym 😉

Zawracamy.

I słusznie, bo Ola jakaś taka dziwnie milcząca, mrozem oprószona – jak prawdziwa Elza – Królowa Lodu 😉

A z górki to już na pazurki 🙂 Sanki w ruch! Humorki wracają 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *