Beskid Wyspowy

Łopień z Dobrej

Jest to świetny wybór na całodniową wycieczkę z rodziną. Szlak zielony jest łatwy, a na szczycie można zrobić ognisko. W Dobrej, gdzie zostawiliśmy samochód, jest mały, ale ładnie zagospodarowany park z placem zabaw dla dzieci, a nawet i siłownią na świeżym powietrzu. Dla każdego coś miłego 😉 Latem, po zejściu z góry można wyłożyć się nad rzeczką i zmoczyć nóżki. Ludzi nie było prawie w ogóle mimo ładnej lutowej pogody. Pewnie pozamykani w domach – bo pandemia 😉 Szlak również pusty, na szczycie przewinęło się parę osób, w tym grupa młodzieży, których muzyka porwała Olę 😉 Ale wszystko po kolei 😉

Szlakiem zielonym… na Mogielice.

Samochód zaparkowaliśmy przy parku. Nie tak jednak łatwo znaleźć wejście na szlak. Ruszyliśmy przez mostek, bo jakoś tak nam podpowiadała intuicja, moja – kobieca oczywiście, bo mąż to by pewnie w koło parku cały dzień chodził 😉 Chodnikiem pod górkę aż do skrzyżowania dróg. Przeszliśmy na dziko, bo pasów brak, na drugą stronę i tam w bocznej dróżce EUREKA! znaleźliśmy drogowskaz… ale na Mogielicę. Pogapiliśmy się głupio na niego chwilę i nic więcej nie wyczytawszy innego założyliśmy, że chcąc nie chcąc, z tej perspektywy zmierzając na Królową Beskidu Wyspowego, przejdziemy i przez Łopień – zwłaszcza że szlak się zgadzał – zielony.

Brodząc w błocie.

Kawałek idziemy asfaltową drogą napawając się pięknymi widokami. Mąż coś tam psioczy pod nosem, że można było tu podjechać i w polu zaparkować. No niby można, ale jakby się jakiś właściciel włości znalazł i wkurzył, to można by zastać samochód z deczka porysowany 😉

Niby luty, niby zima piękna i mroźna tego roku, ale wystarczyło parę cieplejszych dni i mamy morze błota.

Pozostała część szlaku prowadzi lasem. Nie jest bardzo stromo, ale jest kilka krótkich podejść.

Na szczęście po godzince żegnamy się z błotem i zakładamy raczki. Pojawia się lód, który jest zapowiedzią śniegu w szczytowych partiach. I rzeczywiście im wyżej tym go więcej.

O dziwo, Ola nic a nic nie marudzi. Chyba po ostatniej kwarantannie jest wyposzczona górskich wycieczek i żwawo maszeruje. Zakosiła Sebie kijki… i plecak i nie chce oddać – zapewne dlatego, że pełen jest słodkich przekąsek 😉 Coś tam nawet burknęła pod nosem – „kto nosi ten je”. Obawialiśmy się, że się nie podzieli 😉 W ogóle to dziwna jakaś taka, lezie z tymi kijkami, wielka pańcia piechurka górska (hahahaha), ciągle nas ucisza, że niby ona śpiewu ptaków nie słyszy. Seba więc zapodał ” cisza na morzu, cisza w komnacie…” I wiecie co…ależ to były piękne, całe dwie! minuty ciszy w górach. Hahahaha.

Pierwsze polanki.

Dopiero po około dwóch godzinach pojawiają się pierwsze polanki. Koniec już bliski… i dobrze, bo widać, że Ola traci siły. Nie tylko widać, ale i słychać „daleko jeszcze?!”

Ale już niedaleko, mijany drogowskaz, na łączeniu szlaków z czarnym, powiedział nam że już tylko 10 minut.

Łopień zdobyty

Z całą pewnością szlak z Dobrej jest dłuższy niż z Przełęczy Rydza Śmigłego. Tam na szczycie byliśmy w niecałą godzinkę. Tu droga od Parku, gdzie zaparkowaliśmy, na szczyt zajęła nam 2 godziny i 20 min. Czyli jakieś pół godzinki więcej niż wskazuje nasza mapa. To i tak nieźle 😉 Łażąc po górach z dziećmi na pewno wiecie jak to jest. Tu but się rozwiązał, tu robaczek lezie i trzeba za nim podążyć. A to piciu, a to ciacho…a to nie daj Boże siku – zwłaszcza zimą – jak trzeba jeszcze spodnie na szelkach odpiąć. A to raczki załóż, a to raczki zdejmij… Taaaa… po górach z dziećmi to się chodzi zupełnie innym tempem 😉

Na górze jest miejsce na ognisko, parę ławeczek mocno nadszarpniętych zębem czasu, ale jest też mała wiata ze stołem i ławkami i jak widać na zdjęciach powstaję też nowa altanka. Choć słyszałam głosy, że to podobno kolejny ołtarz.

Ze szczytu widoki są okrojone, ale wystarczy podejść kawałek dalej (w naszym wypadku wrócić się) i odbić w lewo. Z tej małej polanki rozpościera się przecudny widok na Beskid Wyspowy. Tu tez spotykamy radosną, roztańczoną grupkę młodych ludzi. Oli nie trzeba było dwa razy namawiać i również rozpoczęła swój taniec zwycięstwa 🙂

Jak widać na załączonym obrazku, dzieciaki w górach mają niespożytą energię. Wystarczy je tylko dobrze zmotywować, zachęcić… no i zapodać odpowiednią nutę 😉

Sebcio na przykład, to nasz kochany indywidualista. On w góry lubi sobie książkę zabrać… o ziółkach chociażby. Szuka ich później na szlakach, coś tam przegląda, rozważa…a co on nam tam do domu znosi… strach się bać 😉

Ważne by każdy znalazł to co lubi. Bowiem w górach można się zakochać na wiele sposobów. Mają tak wiele do zaoferowania, że każdy znajdzie coś dla siebie. Dla mamusi to wiadomo – zachód słońca. Taaak, taaaka przyziemna jestem i w tych zachodach się rozkoszuje. Prosta taka przyjemność, nieskomplikowana…jak spacer po plaży 😉 A jednak mnie zachwyca. Popatrzcie zresztą sami i powiedzcie, że nie jest to coś w czym można się zakochać. Coś, po co warto w góry wracać!

Pytacie mnie: a co z tego dla tatusia? No wiecie! Samo obcowanie z nami Grzybkami jest wystarczające samo w sobie. A jeszcze w górach! No żyć nie umierać 😉

Happy Go Lucky!

Ruszamy na szlaki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *