Jasień i Kutrzyca – szlak żółty
Pogoda jaką zaoferował nam dziś luty iście wiosenna, a nawet letnia bym powiedziała, przypomniała mi naszą listopadową wyprawę na Jasień. A to dlatego, że również wówczas temperatury odbiegały znacznie od jesiennych norm. Szare dziady listopady zamieniły się w złotą polską jesień w archipelagu beskidzkich wysp.
A że ostatnio opisywałam Mogielicę (https://grzybkinaszlaku.pl/mogielica-zima-z-dziecmi/) i Ćwilin (https://grzybkinaszlaku.pl/cwilin-szlakiem-niebieskim-z-gruszowca/) to przyszła kolej na trzeci co do wysokości szczyt Beskidu Wyspowego czyli Jasień 1062 m n.p.m.
Szlak żółty z Lubomierza
Ruszamy szlakiem żółtym z Lubomierza Przysłop. No i już schody. To znaczy nie schody, tylko asfalt, ale pod górkę, wiec Ola zaczyna swoje jęki. Jak to zwykle na początku, ona już nie może 😉 Ehhh, dobrze, że jest ten starszy brat na którym można się wesprzeć 😉
Widoki dookoła cudne. Ja zresztą bardzo lubię tę część między Lubomierzem a Szczawą. Przepiękna okolica!
Dalej podążamy drogą, mijamy ostatnie zabudowania i wchodzimy do lasu.
Szlak średnio jest oznaczony i przez chwilę napadają nas wątpliwości, czy aby dobrze idziemy. Zwłaszcza gdy nagle zaczynamy lekko schodzić z góry. Tym razem to Seba niezadowolony. No bo jak tak z góry, jak nawet na górę nie wyszliśmy 😉
Widokowa Polana
Ale jest i szlak na drzewie, jest stodoła, bo miała być, i jest polana, cała skąpana w słońcu z absolutnie fantastycznym widokiem. I choć przed nami jeszcze kawałek, to postanowiliśmy przycupnąć i popodziwaić. W sumie przycupneliśmy i postanowiliśmy to dość ogólnie napisane. Po prostu moi rozwalili się na polanie nie dając mi wyboru 😉
Udaje mi się ich jakoś zachęcić do dalszej wędrówki, choć słyszę już jęki, że przecież już doszliśmy i gdzie my tam jeszcze idziemy.
No jak to gdzie?! Na Jasień 🙂
I jeszcze kawałeczek dalej! Na Kutrzyce 🙂
Eeee! No dajże już mama spokój!!! – słyszę. Ile jeszcze tych szczytów mamy dziś obskoczyć?! Ano tyle! Na dziś Wystarczy 😉
Nooo proszę, mówisz masz, teraz możemy odpocząć 😉 A jest przy czym. I nie mówię tu tylko o wytachanym przez tatusia prowiancie, który jest imponujący (znaczy się prowiant, nie tatuś 😉 buhahaha), ale o panoramie, która się stąd rozciąga.
Wracamy tym samym szlakiem i jak to zwykle u nas bywa w drodze powrotnej, w moje dzieci wstępuję nowa, nieokiełznana siła. Jest wiec turlanie, tarzanie i przekomarzanie. Kupa śmiechu i zabawy.
No i na koniec, jako kwintesencja tego wspaniałego dnia, zachód słońca dla mamusi. Wszyscy happy 🙂
Happy Go Lucky!
Ruszajcie na szlaki!