
Wysoka z Jaworek
Och! Pieniny, Pieniny! Jak tu w nie nie wracać? Nie wiem. Dopiero co pożegnaliśmy Szczawnicę, a ja już myślę jakby tu namówić rodzinkę na krótki wypad, chociażby na Sokolice. Co za magnetyzm jest w tych górach, który ciągnie mnie w nie i ciągnie. Przepadłam bez reszty, tak, że dziś w środę w pracy, nie myślę o niczym innym tylko o nich. No jeśli to nie jest miłość to ja już nie wiem co 😉
I tak od niedzielnej wyprawy na Wysoką nie mogę się skupić. Co rusz widzę przysypane białym puchem Homole, Trzy Korony majaczące nad Sromowcami, a wiatr z Sokolicy niesie wieść do Krakowa – przybywajcie 😉
Co by wrócić, myślami chociażby, do tych pienińskich szlaków opisze Wam dzisiaj naszą wyprawę na kolejną już w kolekcji Koronę Gór Polski – Wysoką.
Szlak zielony z Jaworek
Zaczęliśmy cudownym spacerkiem przez Wąwóz Homole, samochód zostawiwszy na parkingu w Jaworkach (4 zł pierwsza godzina, 3,5 kolejna). Kijki i raczki się przydają.

Wąwóz zazwyczaj wypełniony po brzegi piechurami dziś świeci pustkami. A jest przepięknie. Promienie słoneczne odbijają się w przysypanym jeszcze gdzieniegdzie białym, śnieżnym puchu. Dzieciaki maszerują zadowolone. Są tu bowiem skałki, kamienie, lód, strumyk, śnieg, mostki – no wszystko czego tylko dusza młodego wędrowca do szczęścia potrzebuje. Zresztą wydaje mi się, że chyba wszystkie dzieciaki kochają Homole. Jeśli jeszcze tu z Waszymi pociechami nie zawitaliście to nie ma się co ociągać. Sprawdźcie sami.



Po 30-40 minutach, w zależności od tego ile głazów i skałek po drodze trzeba będzie eksplorować – wisienka na torcie, czyli Kamienne Księgi. Żaden dzieciak nie oprze się tym formacjom skalnym. Każdy na nie musi wyleźć. Nawet i rodzice 😉 Oczywiście zdjęcia obowiązkowe 😉






Odwiedzając Homole musicie się jednak liczyć z tym, że na koniec usłyszycie – kiedy znów tu wrócimy? 😉 Ja moich muszę stąd wyciągać na siłę, bo przed nami jeszcze kawałek drogi na Wysoką
Na lewo Bacówka, na prawo Wysoka
Dochodzimy do rozwidlenia, idąc w lewo dotrzecie do Bacówki u Wojtka i tu sporo osób kończy swoją przygodę z wąwozem. Jest tam duża polana, punkt widokowy, można kupić oscypki, można się posilić w Szałasie i odpocząć w przepięknych okolicznościach przyrody.
My jednak skręcamy w prawo i ruszamy na podbój kolejnej Korony Gór Polski. I tu mamy przyjemny spacer szeroką, prostą drogą. Tu tez spotykamy całą wesołą ekipę miłośniczek górskich wypraw. Ależ to było przemiłe doświadczenie. Naprawdę zacną grupę zebrałyście. Z wrażenia nawet moja Ola zamilkła. A wierzcie mi, rzadko jej się to zdarza 😉 Pozdrawiamy Was wszystkie serdecznie i mam nadzieję, że jeszcze nie raz spotkamy się na szlaku 🙂
Dziewczyny już wracają, my dopiero idziemy.
Wszystko za piwko (bezalkoholowe 😉 )
I teraz jest już pod górkę… i to sporą. Grzybki dyszą, sapią, słońce praży, śnieg trzeszczy pod raczkami. Mija nas para z bosko połyskująca w słońcu butelką piwa. Ślinka mi pociekła i mówię:
„Ależ bym się napiła teraz zimnego piwka!
Na co Ola:
Ja też!
No tak! Jaka matka, taka córka” – dodaję mąż
Buhahahaha 😉


Gdy raczki to za mało
Kolejni piechurzy ostrzegają nas, że dalej jest jeszcze gorzej, stromo i bardzo ślisko. I mają rację. Sypki śnieg osuwa nam się spod butów. Raczki nie trzymają. Przez myśl mi nawet przeszło, że raki by się przydały. Mija nas nawet pan z czekanem i w tej chwili zastanawiam się czy nie zawrócić. Wyszliśmy jednak na prostą, szlak złagodniał, dochodzimy do rozwidlenia, które głosi, że Wysoka już tylko 15 minut stąd. Dla znaku tylko, dla Seby „O Matko!!! Jeszcze tyle!!!”
Również tu jest ostro pod górkę, ale więcej lodu, mniej sypkiego śniegu, więc raczki trzymają.
Jeszcze w Polsce, ale Ola na chwile skacze na Słowację 😉 Pewnie po Bażanta 😉

Pojawiają się widoczki na Tatry, niestety troszkę zamglone.

Wysoka – 1050 m n.p.m.
Ostatnie podejście…

… i stajemy na szczycie.






I jak zwykle u celu w ruch oprócz aparatów ruszają herbatki, kanapki, drożdżówki, Knopersy i reszta przekąsek. Trzeba odbudować siły. Jak widać są troszkę nadwyrężone 😉


W dół na pierogi
I ruszamy w dół na obiecane pierogi ruskie. Ola już ich wypatruję.


Nie wracamy jeszcze przez wąwóz, tylko idziemy w stronę wspomnianej wcześniej Bacówki u Wojtka, a właściwie to Szałasu Bukowinki.


Cóż za rozczarowanie! Wszystko już tu zamknięte. W rozpaczy zalegamy na ławeczce i wyciągamy resztki suchego prowiantu.

Nawiedza nas tu jednak wizja pierogów w Szczawnicy (głodnemu zawsze pieróg na myśli 😉 ) więc szybko ruszamy się z miejsca i wracamy do Jaworek przez pusty już o tej porze Wąwóz Homole.


Fantastyczny był ten weekend w Pieninach. Odpoczęliśmy, naładowaliśmy baterie, przewietrzyliśmy głowy. Pierogów koniec końców zjeść się nie udało, ale przynajmniej jest pretekst żeby wrócić 😉
Cała wycieczka zajęła nam równe 6 godzin. Było to 6 godzin wypełnione śmiechem i zabawą na śniegu, lodzie, skałkach, mostkach i strumykach. Uśmiechów zadowolenia, pełnią szczęścia i dumy po zdobyciu szczytu. Nie obyło się jednak od paru chwil zwątpienia, marudzenia, małych foszków i tych dużych też. No i jęków „daleko jeszcze” i „po co my tam leziemy”. Czyli górskie wyprawy z dziećmi w pełnej krasie 😉

