
Morskie Oko z Palenicy Białczańskiej
Zaczęło się średnio. Korkiem. Niby wszystko opłacone online, miejsce zapewnione, jedziemy w piątek, żeby tłumów uniknąć, a tu zong. 20 minut stoimy by wjechać na parking. Baaa, nawet nie na parking, bo ten podobno już pełny. Pan nas ustawia na poboczu, pół kilometra od wejścia na szlak i jeszcze coś mruczy pod nosem żebyśmy się cieszyli, że nie na Łysej Polanie. No i powiem Wam, że się cieszmy, bo i tak już grubo po 11, troszkę kilometrów do Moka jest, a jeszcze chcieliśmy na Czarny Staw Pod Rysami podejść. Z tą radością na twarzach idziemy więc by opłatę uiścić i zong po raz drugi, bo i tu korek. To znaczy kolejka. Z tego całego szczęścia jakie nas tego poranka spotkało mężowi się wiek dzieci pomylił (co chyba tylko tatusiom może się zdarzyć) i płacimy również za Ole, która najwyraźniej od stania w tych wszystkich korkach postarzała się o rok 😉
„O konisie konisie!!!Pojedziemy?”
„NIE!!!”
Betonowy szlak
Idziemy. Idziemy. Idziemy. Seba niezadowolony.
„Długo tym asfaltem będziemy szli?”
„Długo”
Co będziemy dzieciaka oszukiwać. Jest długo. Jest nudno. I jest asfaltem. Taki oto urok szlaku do Morskiego Oka.

Seba więc marudzi, że on proponował Dolinę 5 Stawów, ale ja sobie wymyśliłam to Moko i teraz wszyscy musimy tym asfaltem jak na pielgrzymce iść. I po co? Ano po to, Kochani, że Morskie Oko, chcąc nie chcąc, jest tatrzańskim must have i każdy przynajmniej raz w życiu musi się tam pokazać.
No i świetnie! – mówi Seba – pójdę dziś i już mnie tam więcej z pewnością nie zobaczą. Nie mów hop synku, bo z tego Oka niejeden jeszcze szczyt na ciebie czeka do zdobycia.
Ola też jakaś taka zmięta, niby idzie, nie marudzi, ale jak się rączki uczepiła, to ja się czuję jak holownik.
Czarna melancholia…

Ale cóż ja się dzieciakom dziwie, jak oni wczoraj ze szlaku na Kasprowy Wierch Tatry podziwiali, że im asfaltowe oko wadzi 😉
„Prawdziwy” szlak 😉
Sama jakaś taka znużona idę. Aż tu Seba krzyczy – Skrót! Skrót! Prawdziwym szlakiem! ( 😉 ) Mama! Idziemy!
No nie był to jakiś powalający kawałek do przejścia, ale zawsze to jakieś urozmaicenie. A i dzieciaki sobie w końcu zabawę znalazły, że oni szybciej tym skrótem przejdą niż konie przejadą. I tak też było.




Schronisko PTTK Morskie Oko
W końcu dotarliśmy! Zgodnie z czasem, bo w niecałe 2,5 godzinki.



Zimno i wieje. Zakładamy dodatkowe kurtki, czapki, kominy i rękawiczki. Wysyłamy tatuśka do schroniska po żurki, kotlety, szarlotki. My tymczasem rozglądamy się dookoła i napawamy pięknem. Niestety tym pięknem musimy się napawać w oparach dymu papierosowego, bo mimo kilku znaków zakazu palenia, co drugi turysta z papierosem. Ola, jak to dziecko, głośno komentuję, że tu palić nie wolno i że oni wszyscy na pewno na płuca poumierają. Gromy się cisną w naszą stronę, wiec rozglądam się gdzie by tu się przed wkurzonymi bywalcami Oka schować.
Znajduję wolny stolik gdzieś z tyłu, siadamy i czekamy na wyżerkę.


Przechytrzeni przez czas
Troszkę to wszystko trwało, bo kolejka w schronisku spora, zerkamy na zegarek, a tu jak nic 15 się zbliża. No i to na tyle z naszego Stawu pod Rysami. Postanawiam jednak na wszelki wypadek sprawdzić, czy przez te lata szlak do stawu, jednak się troszkę nie skrócił – z 50 minut, tak na 30 powiedzmy 😉 Niestety nie, 😉 Ani czasu, ani natury nie oszukasz. Musimy z tego podejścia zrezygnować. W zamian na spokojnie przechadzamy się wokół Oka. A jest tu pięknie i warto pospacerować.









Koło 16 ruszamy w drogę powrotną. W dół jakoś tak wszystkim raźniej. Tak to już z tymi górami bywa 😉 Ola po drodze jeszcze na lody się załapała, bo tak, teraz to nawet na tym szlaku i loda i piwo i co tam tylko dusza zapragnie kupić można. Niedługo to tu taka druga Gubałówka będzie 😉 Niemniej jednak być, zobaczyć i zmierzać dalej i piękniej trzeba.


Happy Go Lucky 🙂

