Beskid Wyspowy,  Wyspy do Odznaki Beskidzikego Rysia

Jasień i Kutrzyca z Wilczyc – czyli o tym jak nam Polana Łąki namąciła w głowach ;-)

Mieliśmy w planach Babią Górę, później Mogielice, a skończyliśmy na Kutrzycy. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bowiem 3 szczyty do odznaki Rysia Beskidu nam wskoczyły, a i okoliczności przyrody były tak cudne, że nawet na Babiej tego nie macie 😉 Na Wyspach za to macie aurę iście jesienną, acz bezwietrzną – czego na Diablaku nie uświadczysz 😉

Koniec z naleśnikami

Wyjątkowo wcześnie wszyscy się zwlekliśmy z łóżek, śniadanie błyskiem pochłonięte, a że były naleśniki – to już pewnie wiecie kto je w drodze zwracał…

Najwyraźniej nie uświadczysz już podróży, w której któraś z moich latorośli śniadaniem o szybę nie zarzuci…

„Lepiej Ci dziecko?

– Lepiej

– Idziemy?

– Idziemy.

No to poszliśmy.

Szlakiem zielonym z Wilczyc, auto zostawiwszy uprzednio w zatoczce pod współrzędnymi: 49.654367, 20.185982.

Piękny jesienny szlak przywitał nas na początku błotem. Ale im wyżej tym cudniej. Kolorów tysiące. Podejście w miarę łatwe. Aż dziw, że jest to trasa tak rzadko uczęszczana. I kiedy tam na Diablaku czy Mogielicy setki piechurów ścieżki przemierza, nasz zielony puściutki. Żywego ducha nie spotkasz… no chyba, że krowę 😉 I na tym mi właśnie zależało. Znaczy się nie na krowie, a na szlaku – pustym 😉

Początkowo jest dość ostro pod górkę. Po drodze mijamy formacje skalne, które mają tak niepowtarzalne kolory, że nawet Ola zamiast jojczyć ochoczo maszeruje zauroczona.

Seba zboczył w las w poszukiwani grzybków. Krzyczę wiec do niego, że Grzybki to tu są na szlaku 😉

Przez jesienny las na Polane Folwarczną

Po pierwszym ostrzejszym podejściu, dość długo idziemy prostą ścieżką, ciesząc oczy jesiennymi barwami beskidzkich lasów.

Pojawiają się widokowe polanki i na jednej z nich postanawiamy chwilkę odpocząć. Widoki są zachwycające. Na pierwszym planie Beskidzkie Wyspy, na drugim Babia Góra, której dzisiejsze zdobycie porzuciliśmy na rzecz leniuchowania na Wyspach.

Nacieszywszy oczy i duszę (no przynajmniej ja) i napełniwszy brzuchy (to reszta Grzybków) ruszamy dalej. Już bardziej pod górkę. Na drodze mijamy powycinane drzewa, które ktoś z premedytacją tak zostawił. Chwile później przyjdzie nam dowiedzieć się dlaczego.

Szczytowa niespodzianka

Ostatnie (przynajmniej tak myślimy) ostre podejście. Wspinając się kłócimy się z Sebą, który ze szczytów zdobędziemy pierwszy – Jasień czy Kutrzyce?

Seba wysuwa się do przodu i krzyczy, że żaden z powyższych. Otóż stajemy na Polanie Łąki – równe 1000 m n.p.m. Widoki oszałamiające! Serio – to trzeba zobaczyć! I najwyraźniej tejże myśli są też i inni, którzy również widokami chcą się nacieszyć, ale już niekoniecznie spocić leząc pod górę. Pchają się więc tu samochodami, quadami, motorami i czym tam jeszcze można, byle tylko nóżki szlakiem nie skalać 😉 Nawet im te ścięte drzewa porozrzucane w poprzek drogi nie przeszkadzają, choć jednemu to z pewnością coś uszkodziły. Dalszą wędrówkę bowiem prowadzimy po śladach oleju obficie znaczącego szlak.

Ta Polana Łąki to nam tak nadprogramowo wpadła, ale właśnie sprawdziłam i niestety nie kwalifikuje się do Odznaki Rysia 🙁 A szkoda!

Kolka… i kryzys

Tu się też mały kryzys zaczyna. No bo jak to? Przecież szczyt już zdobyty, sweet focia z tabliczką cyknięta, a ja karze dalej w górę leźć. Taaak! Włączył się jojczarz. I jeszcze go kolka zaatakowała. Same nieszczęścia. Fartownie jednak tylko przez chwilę. Bo co to już majaczy w oddali… to Jasień 🙂 a zaraz za nim Kutrzyca.

I tu na Polanie Skalne koniec – rozbijamy obóz i mamy się rozkoszować pięknem przyrody. Ale Ola postanowiła porozkoszować się herbatką, którą to całą na siebie wylała. I pisząc wylała nie mam na myśli, że się troszkę pochlapała. O nie! Trzeba było wszystko przebierać – od bielizny począwszy po odzież wierzchnią. Taaaak! Tak się mamusia narozkoszowała… Ale nic to! Nie damy się przecież herbacie z równowagi wyprowadzić kiedy dookoła tyle piękna.

Rozkoszujemy się!

I tak byśmy się rozkoszowali do zmroku, ale wielgachny pająk nam w tym przeszkodził i czym prędzej z Kutrzycy przegnał. Przycupneliśmy więc na Jasieniu jeszcze na minutkę, profilaktycznie na pniaczkach 😉

I mimo że wstaliśmy dziś wcześniej, że śniadanko zjedliśmy szybko, bo w planie był wcześniejszy powrót do domu, to nie wyszło. Było tak przyjemnie, że spacerowaliśmy bez pośpiechu, bez napinki, bez zegarka. Chciałabym napisać, że i bez narzekania – ale czymże by był wypad w góry z dziećmi bez małej dawki jojczenia 😉

Czymś bezcennym zapewne 😉 Może kiedyś będzie mi dane tego zaznać 🙂

Happy Go Lucky!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *